Nie czekając na kontrargumenty bo… ich nie ma.

invitro kopia

 …nie czekając na kontrargumenty. Bo ich niema.

Czy to w zagadnieniach dotyczących aborcji, czy też zapłodnienia in vitro i pewnie jeszcze wielu innych procedurach quasi medycznych, a tak naprawdę będących wyniszczającą gatunek ludzki eugeniką, kluczem do opowiedzenia się za czy przeciw jest rozumienie człowieka.

 

   Ale czy muszę mieć w ogóle jakiekolwiek zdanie na ten temat?

          Ale czy muszę mieć w ogóle jakiekolwiek zdanie na ten temat? Jeśli sam problem mnie nie dotyczy, mam dzieci, albo ich nie mam, bo nie chce ich mieć i właściwie w ogóle nie interesują mnie tematy bioetyczne?
Pewnie, nie musimy chcieć rozumieć, jesteśmy wszak wolni, ale bałabym się takiej nieświadomości, bo dobrowolne oddawanie swej rozumności nie jest naturalne dla człowieka, a problem in vitro, aborcji, czy kryjącej się pod pięknymi hasłami chęci ‘uszczęśliwiania’ ludzkości /czyt. eugenika/ dotyczy każdego z nas, dopóki, dopóty żyjemy w społeczeństwie, oddajemy głos /lub nie uczestniczymy w wyborach – a to też jest czyn moralnie nieobojętny/ na daną partię, która tworząc rząd, konstruuje regulacje prawne, dotyczące zabijania ludzi poczętych lub ich ochrony. A ponadto, wygłaszając swoje poglądy, oddziałujemy pośrednio na decyzje innych, a to wielka odpowiedzialność więc może lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć?

nic nie zmienia swego species

A zatem powróćmy do rdzenia problemu i postawmy kluczowe pytanie: czy można jednoznacznie stwierdzić, że człowiek jest człowiekiem od momentu poczęcia?
Nie przytoczę całej argumentacji, bo nie miejsce i czas na naukowe studium tego zagadnienia. W oparciu o erudycję, ale przede wszystkim o rozumną obserwację rzeczywistości, przytoczę zdrowy osąd w sposób zwyczajny i prosty. Jak sądzę dojdę do konkluzji równie zwyczajnych i prostych, jak wielu z nas. Będzie to również podejście laickie w swej metodzie, tzn. że pominę jeden z argumentów Kościoła przeciwko in vitro, który mówi, że w samej swej naturze jest to czyn niegodziwy, gdyż warunkiem poczęcia życia ludzkiego jest akt miłości między mężem i żoną, bez osób trzecich. Przytaczam pogląd w wielkim uogólnieniu i od razu przyznaję, że się z nim zgadzam, zgodnie z moim sumieniem, które kształtuje nie tylko wiara, ale i obiektywny rozumny osąd.

 

będą postulować o utworzenie odmiennego gatunku przyrodniczego, zwanego embrionem?

Ad rem. Przyglądając się otaczającym mnie różnym żywym bytom materialnym, tj. roślinom, zwierzętom i ludziom, nie można nie zauważyć, aby jakikolwiek istniejący byt żywy, zmienił się co do gatunku, podczas swojej ziemskiej egzystencji . Czyli prościej: z nasiona fasoli zawsze wyrośnie fasola i obumrze fasola, z jaja kurzego nie wykluje się jeleń, ale kurczak, a z ludzkiej zapłodnionej komórki jajowej zawsze urodzi się człowiek. Jest więc jasnym przez tę analogię, że dany byt, jest tym właśnie bytem przez całe swoje życie, cały swój czas istnienia, czyli też OD POCZĄTKU, gdyż nic nie zmienia swego gatunku. Do tego prostego wniosku można dojść nawet bez mikroskopu, wystarczy oko i rozum.
A zatem skąd bierze się tak ogromny brak akceptacji dla człowieka poczętego w jego pierwszym etapie istnienia? Kto jest w stanie udowodnić, że ten byt w fazie rozwoju embrionalnego nie jest człowiekiem? Mamy przecież naukową, czy zwyczajnie naszą życiową pewność, że ten embrion nie stanie się kurczakiem, ani fasolą, ale narodzi się człowiek. Czy zatem medycy i rodzice za bardzo chcianych /in vitro/ lub nie chcianych /aborcja/ dzieci będą postulować o utworzenie odmiennego gatunku przyrodniczego, zwanego embrionem? Czyż nie byłoby to absurdalne?

proszę racjonalnie udowodnić, że embrion człowieka nie jest człowiekiem!

Zdrowy rozsądek widzi jasno, że człowiek jest człowiekiem od samego początku, tak jak ziarno fasoli jest fasolą, w warzywniaku wszak nie prosimy o pół kilograma zasuszonego embrionu fasolki, ale o fasolę in se, prawda?
Jeśli jednak to proste i logiczne rozumowanie nie wydaje się być przekonywującym, to proszę racjonalnie udowodnić, że embrion człowieka nie jest człowiekiem, no i jeśli nie człowiekiem, to czym właściwie jest?
Oczywiście nie da się tego zrobić, bo właściwie jakiż można by przytoczyć argument, że jest malutki? Albo że u innych gatunków ‘blastusie’ /tak!!! tak ich nazywają zwolennicy in vitro!!!/ są podobne? Niektóre gatunki małp też z wyglądu przypominają człowieka, ale co innego jest jednak zabić małpę, a co innego człowieka, prawda? Natomiast argumentacja, że większość lekarzy twierdzi, iż embrion nie jest człowiekiem, jest również niemerytoryczna, bo większość opinii nie weryfikuje faktów rzeczywistych, one są prawdą same w sobie, niezależnie od ilości ocen ludzkich.
Każda próba wskazania, że człowiek nie jest człowiekiem od momentu poczęcia będzie tylko hipotetyczna, albo pseudoargumentująca, populistyczna i niemerytoryczna, bez względu na to, kto je wygłasza, polityk, czy lekarz kliniki ginekologicznej ‘leczącej’ bezpłodność, czy potencjalni rodzice tam się ‘leczący’. Nikt nie poda argumentu na to, że embrion ludzki jeszcze nie jest człowiekiem, bo takiego argumentu po prostu nie ma.
No tak, a jeśli powyższe, zdroworozsądkowe wywody nie przekonują, to co?
To nic. Osobista ocena aborcji czy zapłodnienia in vitro wciąż powinna być negatywna. Dlaczego? To proste. Jeśli nie mam pewności, czy embrion ludzki jest człowiekiem od momentu poczęcia, czy nie, to nie wolno mi go zabić, bo przecież może się okazać, że jednak to człowiek taki sam jak ty i ja. A zatem ludzie w momencie swojego rozwoju komórkowego, powinni mieć prawa pacjenta, takie same, jak każdy inny człowiek, ale w regulacjach prawnych taki człowiek jest przedmiotem bez praw.

Dlaczego zagadnienia aborcji i zapłodnienia in vitro pojawiają się tutaj jednocześnie?

       Dlaczego zagadnienia aborcji i zapłodnienia in vitro pojawiają się tutaj jednocześnie? Czyżby niczym się nie różniły? Otóż, pod jednym względem rzeczywiście nie różnią się dokładnie niczym, obydwie decyzje powodują skutek śmiertelny. W przypadku aborcji mamy do czynienia z zabiciem człowieka wprost, a w przypadku poddania się zapłodnieniu in vitro również, tylko że skutku tego nie zamierzamy, ale mamy świadomość, że taki skutek następuje, a zatem czyn ten jest zabiciem człowieka, tylko odbywa się na szkle, a nie, jak w przypadku aborcji, w łonie kobiety i rodzice z reguły o tym wiedzą. Wyhodowani na szkiełku laboratoryjnym ludzie są zawsze w liczbie większej niż możliwość przyjęcia ich przez matkę więc niepotrzebnych na daną chwilę ludzi zamraża się, o ile od razu się ich oczywiście nie uśmierca.

           W pewnym internetowym informatorze o in vitro pada następujące zdanie: Lekarze […] mówią, że nikt embrionów nie zabija i każda śmierć w laboratorium jest samoistna, niemniej jednak większą część z nich się traci. No tak… wystarczy człowiekowi stworzyć odpowiednie warunki, np. nie dawać mu jeść i analogicznie się go nie zabije, bo taka śmierć również nastąpi przecież samoistnie. A może prawda o zabijaniu odmienia się co do miejsca? Mam na myśli teren laboratorium, w którym człowiek z drugim człowiekiem może zrobić wszystko, a potem ładnie to zdefiniować i ponazywać terminologią medyczną i mieć czyste, quasi naukowe sumienie?

 Gdyby jakiś reżyser SF nakręcił scenę, jak ci wszyscy ludzie w cudowny sposób powstają i idą przez świat w jednym pochodzie, patrząc nam wszystkim prosto w oczy…

Tylko w Polsce mówi się o kilkudziesięciu tysiącach ludzi zamrożonych w ciekłym azocie, nie mających nawet szansy na godną śmierć. Bez porównania więcej jest w USA. Gdyby jakiś reżyser SF nakręcił scenę, jak ci wszyscy ludzie w cudowny sposób powstają i idą przez świat w jednym pochodzie, patrząc nam wszystkim prosto w oczy…
Krioprezerwacja to okrutny proceder, dokonywany na człowieku ze szczególną pogardą, czasem trwający latami, gdyż mówi się, w zależności od kraju, nawet o parunastu latach takiego przetrzymywania zarodka ludzkiego.
Od razu nasuwa się pytanie: Jeśli, dajmy na to, po pięciu latach rodzina poddaje się kolejnemu, udanemu zabiegowi in vitro, wykorzystując człowieka, który począł się w laboratorium podczas pierwszego procesu, tego sprzed pięciu lat, to ile lat ma ich nowonarodzone dziecko? Naturalnie rzecz biorąc tyle samo przecież, co jego starsze rodzeństwo z pierwszego zapłodnienia, czyż nie?
Oczywiście, słychać wzdychania, nawet katolików, na temat niewyrozumiałości Kościoła względem bezdzietnych rodzin. No bo co może powiedzieć ksiądz decydujący się na życie w celibacie, o chęci zrodzenia potomstwa? A ci, którzy już mają dzieci? Przecież i oni nie rozumieją bólu i cierpienia bezdzietnych rodziców. Zadziwiające, że analogicznie moglibyśmy tłumaczyć proceder kradzieży, bo dlaczegóżby nie? Ale nikt tego nie robi. A można wszak twierdzić, że potrzeba chęci posiadania nowego samochodu w danej osobie bywa tak wielka, że dopuszcza się on kradzieży, ale rozumieją go tylko ci, którzy odczuwają taką samą potrzebę i tylko ci mają prawo oceniać ten czyn. A przecież nie trzeba dopuścić. się kradzieży, aby kradzież potępić.
Takie i podobne pseudoargumenty pojawiają się w dyskusji na temat in vitro, ale są one zawsze manipulacyjne, a nikt z przeciwników, wysuwających merytoryczne argumenty, nie umniejsza cierpienia ludzi dotkniętych bezdzietnością.

 Czyżby następowało naturalne zmierzenie się z emocjonalną i duchową konsekwencją czynu, coś jak w sytuacji przeżywania syndromu proaborcyjnego?

Wraz ze wzrostem liczby sztucznie namnażanych ludzi, z którymi, o ile się ich nie uśmierca od razu, nie wiadomo co zrobić, powstała koncepcja tzw. adopcji prenatalnej /iluż z nas i jak długo można w końcu trzymać w ciekłym azocie!!!/ Oznacza to, że ludzie chcący poddać się zabiegowi in vitro, będą mogli zaadoptować człowieka już powstałego, ale zamrożonego z komórek rozrodczych innych ludzi, wcześniej poddających się zabiegowi. Jak uczciwie powiadają lekarze na stronach informujących o in vitro, rodzice zamrożonych dzieci, które pozostają w klinice, zawsze bardzo mocno tę sytuację przeżywają.

Czyżby pojawiało się, post factum, jakieś naturalne ujrzenie całej sytuacji w prawdzie? Czyżby następowało naturalne zmierzenie się z emocjonalną i duchową konsekwencją czynu, coś jak w sytuacji przeżywania syndromu proaborcyjnego, z tą jednak różnicą, że ma się świadomość, iż podczas zabiegu in vitro zginęło wiele maleństw, a jeszcze kilka ‘śpi’ w laboratorium przez cały czas?
Tak, czy inaczej, według środowisk promujących pomysł adopcji prenatalnej, brak akceptacji dla niej ze strony Kościoła, jest czystym okrucieństwem. Hmmm… Czy na pewno? A może by tak najpierw zakończyć raz na zawszę tę chorą produkcję ofiar wynaturzonego rodzicielstwa i dopiero wtedy zacząć dyskusję z Kościołem na temat ratowania już istniejących ludzi, których duszom nie pozwalają się nawet odejść na wieczny spoczynek?

…Ale czy dusza rzeczywiście istnieje? …A jakże! I są na to RACJONALNE dowody! Ale o tym innym razem…

„Czyżbym Ja, który otwieram łono matki, nie sprawił urodzenia dziecka – mówi Pan. Czyżbym Ja, który sprawiam poród, zamykał łono? – mówi twój Bóg.” Iz 66, 9. …kto jest Twoim panem?

Kasia Chrzan

Komentarze do: “Nie czekając na kontrargumenty bo… ich nie ma.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *