A.: Widząc jak Oktaw nabiera szybkości prędko podbiegłem kilka kroków dzielących mnie od niego, wyciągnąłem ręce i złapałem chłopaka w ramiona… Momentalnie ogromna siła jego uderzenia mnie trafia w prawy bark ramienia ręki, przewracając z nóg, stojącego na lodowo śnieżnym stromym stoku. Siła odrzuca nas razem spod ściany, staczając dalej razem stromo ze 100 metrów, gdzie teren robi się płasko łagodny i traci nachylenie. W czasie uderzenia tracę też przytomność, film mi się urywa i już przez czas jakiś w migawkach zapominam co się dzieje.
Oktawiusz robi co może, reanimację, sztuczne oddychanie… te sprawy i wzywa zaraz komórką GOPR.
Siła uderzenia była dość ogromna, porównywalnie: upadek z 7 piętra… ze zderzeniem dobrej ponad tony samochodem.
Po reanimacji przeprowadzonej przez Oktawa odzyskuję jakieś jarzenie, pojawia szybko helikopter GOPRU, zawisa nad nami. Przyleciał szybko, ładna widoczność dobra pogoda, a mieli też wezwanie do narciarki, która skręciła nogę na Kasprowym.
Z Helikoptera zjeżdża na linie do nas ratownik, pyta mniej więcej o to, co zaszło. Dostaję od niego zastrzyk adrenaliny, po czym już w miarę przytomnego wciągają mnie na podkład, a potem Oktawiusza i w szybki sposób opuszczamy miejsce niefartownej wspinaczki wprost ekspresem na chirurgię w zakopiańskim szpitalu
K.: Zarówno Ty jak i Oktawian w tym niezwykłym wydarzeniu, przekroczyliście samych siebie! Ty spontanicznie wyciągając po niego ręce, a on, mimo upadku z ‘7 piętra’, bezzwłocznie ratując Ciebie. To niesamowite! Co dalej działo się w szpitalu?
A.: W szpitalu przechodzę zaraz serią badań i prześwietleń, Oktawiusz też ale nic mu nie jest i zdrowy opuszcza szpital. Potem mnie odwiedza, przynosi moje rzeczy.
Pozostawiają mnie na 3 dni w szpitalu z ręką w szynie gipsowej. Czuję się jakbym umierał na lekach przeciwbólowych, bo tak mnie wszystko bolało!
W Zakopanym nic nie podejrzewali co mi jest, myśleli że może zwykłe poturbowanie. Ręka w szynie i myślano, że szybko dojdę do siebie, ale ja już od razu coś podejrzewałem. Coś nie grało, bo nie miałem czucia, sygnału w ręce prawej od łokcia po palce. Po prostu nic nie ruszałem i barkiem też, wtedy nie mogłem żadnych ruchów robić. Był stłuczony. Powiedzieli mi bym udał się u siebie do fachowca, który bardziej się zorientuje, co mi dolega.
I tak zaczęła się historia z leczeniem: operacje… rehabilitacje… itp.
K.: Co czułeś, jako zapalony wspinacz, miłośnik gór, gdy dowiedziałeś się o ostatecznej diagnozie? …bo wiesz, mi dużo daje ta rozmowa z Tobą. Ty, mimo ewidentnej słabości, którą jest niesprawna ręka, a co za tym idzie dalej, ograniczone dochody, niesamowicie działasz!!!! To jest jak błogosławieństwo dla mnie! Dzięki za Twoją siłę, którą zarażasz.
A.: To super! o to chodzi, że zaraża, siła jest… A diagnozy żadnej to ja nie miałem, do niej samemu się dochodziło.
K.: Naprawdę?
A.: Po wypadku w ciągu miesiąca dzięki znajomym dotarłem do pani chirurg, która pokierowała mnie na operację do Kliniki we Wrocławiu. Po wielu badaniach i prześwietleniach stwierdzili, że mam wyrwane nerwy z korzeni w kręgosłupie i w tej klinice podjęli się operacji przeszczepu tych nerwów
Przeszczep niestety się nie przyjął, był to przeszczep łydkowy. Po prostu z nogi miałem przenoszone mikro włókienka nerwów do klatki piersiowej. Lekarz mówił, że z wiekiem nerwy się nie przyjmują, są słabe i się nie rozwijają.
K.: Co wtedy myślałeś, gdy zdałeś sobie sprawę, że ręka jednak nie zadziała na dłużej, a Ty tak bardzo kochasz wspinanie… góry…
A.: Potem, po operacji miałem długi okres rehabilitacji, która przywrócił mi ogólnie sprawność fizyczną, poza ruchami ręki od części łokciowej. Już w czasie rehabilitacji wspinałemsię w skałach z jedną rąsią, z asekuracją górną na wędkę i robiłem średnio trudne drogi. Teraz też czasem się powspinam, ale i tak głównie ekiperuję.
K.: A jak to było wewnętrznie, emocjonalnie… uczuciowo.. po wypadku, jeśli w ogóle mogę o to zapytać…
A.: W dochodzeniu do siebie przykre jest doznawanie od ludzi, kumpli, że sie nie jest już takim samym używalnym facetem… człowiekiem… czy towarem… materiałem… Na psyche siada takie samopoczucie bycia niepotrzebnym. Dopinguje to złym samopoczuciem mającym często głupie myśli… wiadomo… o najgorszym.
Pooperacyjny czas to długi mozolny bieg wokół siebie, by powstać, by ręką w miarę ruszać. By czuć, w skałę chodzić… normalnie do pracy, to znaczy wisząc gdzieś na wysokości, bo na tym opierała głównie od wielu lat moja praca – usługi alpinistyczne. Okres rehabilitacji na siłę też wyciąganych ile wlezie, najlepiej jedna za drugą by był szybki efekt… Zwykłe finansowanie z funduszu – wiadomo – lipa, jesteśmy skazani na porażkę już na samym starcie. Trzeba kombinować z rehabilitacjami, zabiegi to tu, to tam, masa kasy jest potrzebna. By wyjść z takiego urazu jak ja to trzeba być nieźle bogatym lub być mega sportowcem, gwiazdą opłacalną dla państwa.
Jak sie nie ma nic z tego, to blizna… niewład życia pozostaje już na zawsze. Z czasem i w salonach poradni już cię mają dość, bo też widzą, że twoja rehabilitacja skutków jakoś nie przynosi, to po cholerę mają opłacać pacjenta z kiepskimi rokowaniami, co im zysku nie przynosi.
Fundusz już nie chce dopłacać, kategorycznie mówiąc nie. Przez takie coś się odechciewa wiele… Psycha siada, bo nie jesteś żadnym Kubicą a sobą. Skończył się dla ciebie sport wyczynowy i niby koledzy, bo ci naprawdę porządni zostają z tobą. Tym bardziej można zapomnieć o dziewczynie,
Dziewczyna… Jak jej wcześniej nie było przy tobie, to mały pikuś. Gorzej teraz, bo jakby miała się pojawić, to jak żyć z taką jedno-ręką pokraką? Ani kasy, ani pracy. Bez przyszłości he… To są takie zwyczajne, normalne myśli, które zapewne kołaczą po głowie każdego poturbowanego na cale życie.
K.: Pamiętasz swoje pierwsze wyjście na skały po wypadku?
A.: Pamiętam. Było w głowie całkiem normalnie, to jeszcze w czasie wielkich starań, rehabilitacji, okres przede wszystkim ambitnych nadziei powstania ‘łapsi’. Regeneracji z czasem na normalne.Wspinałem się wtedy dość często, z górną asekuracją na wędkę. Chłopaki mi pomagali, specjalne usztywnienia z taśmy na temblak mi wiązali, by ‘łapsia’ mi się nie bujała bezwładnie w powietrzu. Takie usztywnienie, stabilizator dodatkowy, bo zwykłe medyczne temblaki są niewygodne do wspinaczki. Co weekend wspinałem się ostro, robiąc nawet trudnawe drogi 6.1
K.: Jak wasza znajomość potoczyła się po wypadku?
Po moim zdarzeniu, po tym wypadku z Oktawiuszem zachowywałem się i odnosiłem się do niego normalnie jak i przed wypadkiem. Nasze koleżeńskie relacje nasze nic się nie zmieniły. Błędy z akcji… każdy z nas osobno wnioski wyciągał. Nic gadanie już nie zmieni, kto?… co?… dlaczego dokładniej zawinił?… Tylko my w duszy to znamy.
Tak samo jak o sprawdzeniu haka, można by powiedzieć, że całą tę linę mogliśmy zostawić, jak nie chciała się ściągnąć z powrotem na ziemię. Mogła sobie zostać tam w ścianie. Za ten czas kilku już lat, szpeju, lin bym sobie na tony odkupił, jeżeli bym żył i do reszty nie zginął na przykład w innych górach.
Gdybanie… co by było gdyby… tego nikt nie wie. Może Oktaw by spadł na ziemię, powstał i normalnie się otrzepał bez mojej spontanicznej pomocy, może wcale by nic nikomu się nie stało? Może by zginął z tego około 20 metrowego lotu pod ścianę, bo zderzyłby się z twardym, lodowo-śnieżnym podłożem, a może złamałby tylko nogę? Któż to wie… Był u mnie przed operacją we Wrocławiu i wcześniej też, spotykaliśmy się w domu, w miarę sił i potrzeb. Jak mógł pomagał mi w różny, ważny sposób: przyjacielski jak i również materialny.
K. Arturze, dziękuję za ten wywiad. To była piękna podróż w realne życie, w którym nie ma co gdybać, ale po prostu realnie żyć.